Najnowsze wpisy, strona 58


gru 15 2004 Bardowie.
Komentarze: 10

... znowu stałam na przystanku ARKADY i czekałam aż pospieszny autobus „A” zawiezie mnie do domu. Dzisiaj się nie denerwowałam bo wiedziałam co mnie w czterech ścianach pokoju czeka. A czeka mnie muzyczna uczta, wieczór z rosyjskimi bardami. Pożyczyłam dzisiaj dwie płyty (Песни нашего века) od dr. K. z zaznaczeniem, że jutro przyniosę. Pewnie, że jutro – więcej czasu na cztery kliknięcia myszką mi nie potrzeba. Przepiękne, nie mogę się nasłuchać (i ta piosenka o Aleksandrze z filmu „Moskwa nie wierzy łzom”). Dlatego biorę prysznic, zaparzam melisę, uruchamiam mój музыкальный центр, czyli wieżę po prostu i udaję się na zasłużony odpoczynek. Ale musicie wiedzieć, ze nie obyło się bez stresu. Dr. K (od fonetyki) dając mi płyty powiedział „pani Aleksandro, proszę jak oka w głowie, to jedyne egzemplarze”. Wyobrażacie sobie??? Czułam się strasznie, że mogę zgubić, złamać czy coś. Torebki nie spuszczałam z oka. Już są bezpieczne, i wcale nie mówię tego z sarkazmem czy ironią.

Jutro po zajęciach wybieram się do B. i jej chłopaków. Dobrze, że postanowiłam zmienić plany i pierniki upiec jutro. Bo jutro też nie mamy fonetyki ostatniej i zajęcia kończymy już o 18, Esio też nie przyjeżdża bo uczy się do kolokwium, a ja idę w odwiedziny. Aż mi głupio, że dopiero teraz, ale ten czas tak leci... Ale jutro wezmę piernik, świeży, pachnący i polany polewą i pójdę złożyć życzenia...

Właśnie życzenia... Dzisiaj zastanawiałam się jakie życzenia świąteczne/noworoczne mogę złożyć Esiowi. Wymyśliłam, że powiem mu po prostu, że nie wiele mu mogę dać bo tak nie wiele mam. I żebym go kochała tak, jak on zasługuje na to. I żeby był ze mną szczęśliwy...

Tak po prostu. Dobranoc, mam nadzieję, że dziś się wyśpię.

alexbluessy : :
gru 15 2004 Coming soon.
Komentarze: 7

Jak co wtorek rano zamknęłam za Eśkiem drzwi, a sama zajęłam się zmywaniem naczyń, które jeszcze z wczorajszej kolacji zostały. Dopijam kawę, przecieram zaspane oczy, włączam muzykę – zaczyna się kolejny dzień, kolejna środa, która minie równie szybko jak się zaczęła. Przykro...

Nie wiem nawet od czego chciałabym zacząć. W zasadzie to myślę już o jakimś podsumowaniu minionego Roku. Wiele się wydarzyło przez ten czas, co najważniejsze więcej dobrego, niż złego. I niech już tak zostanie. Czy ktoś mi to może zagwarantować??? Bo ja jestem jak ta ćma z wiersza Iłłakiewiczówny, że lecę do światła – potrzebuję światłą i ciepła. Eh...

Wiecie, że facet od łaciny nie zrobił kartkówki?! Szok, prawda??? Wszyscy siedzą zestresowani, kartki przygotowane, a on nagle mówi, że zapomniał, że dziś kartkówki miało nie być. To już na mniejszym lub większym luzie zajęcia się odbyły (odmiana rzeczowników i przymiotników III koniugacji), potem kilka osób pisało jakieś zaległe rzeczy, a potem mogłam mury Instytutu opuścić. Pod bramą już (prawie) czekał Eśko, na wstępie poinformował, że jedziemy do Auchan’a (Oszołoma po prostu), a potem do Tesco. Bo najpierw chciał oddać stary akumulator do utylizacji, a potem kupić pianki na narty. I kiedy Esio stał w kolejce żeby akumulator oddać mnie zainteresowała jakaś bluzka na wystawie jakiegoś sklepu i udałam się w jej kierunku nic Esiowi nie mówiąc. Duże było moje zdumienie, kiedy po kilku minutach okazało się, że Esia nie ma tam, gdzie go zostawiłam. Skierowałam się w kierunku wejścia na halę, już miałam wyciągać telefon kiedy zobaczyłam machającą, esiową rękę. Podeszłam, a on się uśmiechał od ucha do ucha. Ale ja tak mam, że gubię się na dużych powierzchniach. Oj, i ten jego zapach... Jakiś pan przed nami reklamował bułeczki, bo podobno dwa razy mu na kasę nabili a on kupował jedną paczkę, jacyś państwo czekali na kogoś z obsługi, w końcu Esio dostał swoje pieniądze i mogliśmy pójść rozejrzeć się za piankami. W Auchan’ie nie było nic takiego,  a jeśli nawet to drogie.

Następnym przystankiem było Tesco. Tutaj pianek też nie znaleźliśmy, a zgubiliśmy się nawzajem i trochę czasu nam zajęło. A potem zrobiliśmy zakupy: wino, mrożona pizza, Pepsi Spice, piwo dla Esia i serek pleśniowy Sekret Mnicha pakowany po 2 serki i do tego słoiczuszek żurawin – cały zestaw nazywał się „Kolacja dla Dwojga”. :D :D :D. Kiedy wracaliśmy w radiu akurat leciała piosenka, taka z typu american christmas songs, którą podobno Esio bardzo lubi. I zaczął śpiewać... Pięknie, aż mi się gęba śmiała. <serducho>

... głodna to ja byłam już nieźle bo nie spodziewałam się wycieczki na Bielany, ale nie ma złego bez dobrego. Zanim pizza się podgrzała, zjedliśmy serki i mięsko od mamy Eśka z żurawinami, popiliśmy winem i pepsi (ja) albo piwem (Esio). Potem pizza, deser (pycha wyszedł) i można było pójść spać. No, przyznam się, że w pierwotnych moich zamierzeniach to trochę inaczej miały się wypadki potoczyć, ale niech będzie.

Dzisiaj czeka mnie powtórka przed kartkówką u dr. Z., robienie tłumaczenia dla Taty i... chyba z obowiązkowych rzeczy na dziś to wszystko. Już się nie mogę doczekać kiedy wsiądę do pociągu i mnie tu nie będzie bo coraz mniej mi się chce. A to wszystko ze zmęczenia, głównie psychicznego. W zasadzie od roku nie miałam jako takiego odpoczynku, a potrzebny mi jest bardzo. Poza tym bank się nie odzywa w sprawie kredytu, boję się sprawdzać czy przelew od K. w końcu dotarł. Z Esiem wczorajsze zakupy rozliczę w sobotę, jakoś będzie. Tylko, że jakoś będzie na chwilę obecną, co będzie potem, po powrocie ze świąt i z Sylwestra??? Tego nie wiem niestety i czasem nie mogę spać z tego powodu.

... i mimo, że nie wierzę w sny, to dziś znowu miałam jeden niepokojący. Niepokojący tym bardziej, że sny tłumaczy się na odwrót. Śnił mi się Esio mówiący, że on czuje, że on w swoich działaniach czy zachowaniach pokazuje, że mnie kocha. A kiedy się obudziłam to chciało mi się płakać.

I tym mało optymistycznym akcentem kończę na chwilę obecną swoje wywody. Na razie.

alexbluessy : :
gru 14 2004 Waniliowo.
Komentarze: 7

Od rana mam dobry humor. Od rana śpiewam american christmas songs, od rana chcę coś zrobić. Coś dobrego...

Wstałam rano niewyspana, wyrwana ze snu przez moją śliczną bordową komóreczkę (takich modeli już nie produkują, ale ja bym jej na żadnen inny, (naj)nowszy nawet model, nie zamieniła). Nie wiedząc co się dzieje automatycznie nastawiłam wodę na kawę (nawet sterta brudnych naczyń w zlewie pozostała niezauważona). Tak samo automatycznie ubrałam się, zjadłam dwie kanapki z tym drobiem co to mi Esiulek w sobotę przed nosem zamachał (tak na marginesie, on twierdzi że to nie drób) i poszłam do sklepu...

I wiecie co??? Wymyśliłam!!! Wymyśliłam co zrobię. U mnie w Rodzinie jest taka tradycja, że na Wigilię przygotowuje się sos waniliowy z gruszkami, orzechami, czasem z jabłkami. Mama przejęła ten zwyczaj z domu Taty i teraz rok rocznie nam taką pyszność serwuje. I właśnie dziś postanowiłam coś takiego zaserwować Esiowi. Co prawda czas nie pozwala mi na stanie nad kuchenką, ucieranie i gotowanie Maminego sosu, tak więc posłużyłam się waniliowym budyniem, którym zalałam jabłka, na wierzch położyłam pomarańcze i posypałam orzechami. Mniam, teraz to się studzi (żeby tylko chłopcy się nie zaopiekowali moim przysmakiem), a wieczorem zostanie skonsumowane przez Mojego Ukochanego Łakomczucha .

Od rana mam dobry humor, nowa fryzura cudowna, powoli zaczyna pachnieć świętami, łacina mi nie straszna choć niewiele się naumiałam. Niewiele naumiałam się przez Esia, a po części i przez siebie. Nie od dziś wiem, że ciężko jest mi utrzymać język za zębami kiedy chodzi o niespodzianki itp. O nowej fryzurce miałam Kochanemu nic nie mówić, sam miał dzisiaj zobaczyć. Ale...

Ale wczoraj siedząc nad odmianą w czasie Praesens czasownika nieregularnego „iść” – łacina oczywiście, doznałam nagłego przypływu uczuć. Musiałam, jak bym tego nie zrobiła to rozniosłabym swoją miłością pokój, wysłać Guciorkowi smsa. I wysłałam: „...grzane wino...marcepanki...i...”. A on włączył mi się na gg i pyta czy to dziś (w sensie, ze wczoraj czy jutro – w sensie, ze dziś). Odpisałam, że dziś nie bo jednak przykazania pana łacinnika co do materiału do naumienia się wygrywają z grzanym winem itd. A Esio chciał się tylko upewnić i wrócił do pracy, a ja w porywie tej miłości napisałam, że muszę mu powiedzieć, że nie mam na głowie połowy włosów. On już nic nie odpisał – poważna praca biurowa czekała: liczenie ton stali, wysokości słupów żelbetowych (a może nie żelbetowych...kiedyś zapamiętam, obiecuję.), nie mogłam w tej chwili z tym konkurować przecież.

...niczego się nie spodziewając, bolejąc nad koniecznością wkuwania kolejnej porcji łacińskich słówek (a przecież w środę jest kartkówka u dr. Z. z wyposażenia mieszkania...o raju! i jeszcze dla Taty translation jakiegoś regulaminu konkursu czy coś...) przykryłam się kocem po sam nos, włączyłam muzykę sprzyjającą koncentracji, którą moja Mama stosuje na swoich kursach i podobno jej kursantom pomaga, kiedy domofon wyrwał mnie ze stanu już sporej koncentracji. Nie podnosiłam się bo listonosz już u mnie był, teraz ktoś mógł się dobijać wyłącznie do chłopaków. Ale żaden z ich nie podrywał się do podniesienia słuchawki. Jeden dzwonek, drugi... trzeci nie zdążył zadźwięczeć bo zrezygnowana poszłam sprawdzić kto to i czego chce. Wielkie było moje zdumienie kiedy po drugiej stronie usłyszałam „cześć Ola, tu S.”. Już nie pamiętam czy się ucieszyłam, chyba bardziej się zaniepokoiłam. Przed oczami stanęła wizja końca... Od progu go zapytałam czy coś się stało. A co usłyszałam??? Że nic się nie stało, że przyjechał fryzurkę zobaczyć. Aha... Hmmm... Posiedział pół godziny, wypił kawę, nowy haircut go zachwycił, wziął paczkę kawy i poszedł. Do dzisiaj.. Bo dziś zajęcia kończę o 19:30, a potem... Będzie pysznie!!! 

I muszę Wam powiedzieć, że się nie spodziewałam, że tak sam z siebie przyjedzie. Przecież zawsze musiał być telefon, pytanie czy ma przyjechać. Jupi!!! W końcu się doczekałam.

A dziś zrobiłam to coś na wzór sosu waniliowego mojej Mamy, a wcześniej babci, wysłałam smsa: „dzień dobry panu. Wie pan, ze pana KOCHAM??? A na mojej lodówce czeka coś absolutnie pysznego??? CMOK CMOK CMOK!!!”. Długo na odpowiedź nie czekałam, „ja też mocno kocham i mocnoooo całuję”. How lovely...

No, ale miłość miłością, wanilia wanilią, a łacina niestety przypomina o sobie w postaci zapisku „kartkówka” pod dzisiejszą datą w moim biurkowym kalendarzu. I jeszcze na fonetykę muszę poczytać o wstecznym ubezdźwięcznieniu. To strasznie ciężko jest wymówić „w” po „k”, przecież w naszym języku tego nie ma... (że np. jest [Maskwa], a nie [Maskfa] jakbyśmy powiedzieli). Mój Tata świetnie zna rosyjski to poproszę go żeby przez mój u nich pobyt mówił do mnie w języku Bułhakowa i Puszkina. A i Brat nieźle sobie radzi... Tak więc intensywny kurs wymowy przejdę, i dobrze.

A teraz wybaczcie, język Seneki i Wergiliusza wzywa. Keep your fingers crossed za dzisiejszą kartkówkę. Pliz!!!

alexbluessy : :
gru 13 2004 "Trzy miłości".
Komentarze: 6

Pierwsza miłość z wiatrem gna, z niepokoju drży Druga miłość życie zna i z tej pierwszej drwi A ta trzecia jak tchórz w drzwiach przekręca klucz i walizkę ma spakowaną już. Pierwsza wojna – pal ją sześć, to już tyle lat Druga wojna jeszcze dziś – winnych szuka świat A tej trzeciej co chce przerwać nasze dni winien będziesz ty, winien będziesz ty Pierwsze kłamstwo, myślisz: heh zażartował ktoś Drugie kłamstwo – gorzki śmiech, śmiechu nigdy dość A to trzecie gdy już przejdzie przez twój próg głębiej rani cię niż na wojnie wróg...

Zafascynowana Bułatem Okudżawą...    

alexbluessy : :
gru 13 2004 Eksperyment.
Komentarze: 5

Znowu to zrobiłam. Znowu zafarbowałam włosy i znowu kolor wyszedł inny niż zapewniał producent. Ale jest bardziej niż OK. Poza tym odwiedziłam zaprzyjaźniony zakład fryzjerski. Bywam tam z prawie zegarkową regularnością co półtora, dwa miesiące i młode dziewczyny robią mi z głową dokładnie to, co chcę i jak chcę a płacę zaledwie 15 złotych. Miodzio!!!

Moje włosy (za dużo, za puszyste, w ogóle nie podatne na układanie i stosowanie najwymyślniejszych preparatów prostujących) zwykle sięgały ramion – dziś zaszalałam i kazałam ciąć do połowy szyi, pocieniować na max’a i wysuszyć. Rewelacja, mówię Wam. W domu potraktowałam je farbą, która miała nadać im kolor tycjanowskiej czerwieni, ale wyszła raczej – jak ja to nazywam – dojrzała czereśnia. Czyli dziewczyna o czereśniowych włosach, jak kiedyś nazwał mnie Wirtualny Znajomy H. Aha i coś jeszcze, nie chcę zapeszyć, ale chyba znalazłam coś do jako takiego wygładzenia moich naturalnie kręconych (grrr...) włosów – fioletowy Sunsilk – obym się nie myliła!!! Bo wkurza mnie, że najpierw męczę się żeby nadać im jako taki wygląd, wyjdę na wilgotne powietrze a one zaczynają się skręcać – normalnie można się zdenerwować. Ale nie tym razem, nie dam się. I może kolejne eksperymenty nie wychodzą im na dobre, ale ciągle mam nadzieję, że znajdę złoty środek na ujarzmienie niesfornych kręciołków. No.

Co poza tym??? A no cudownie, jutro mam nadzieję Esia zobaczyć dlatego nie mówię mu jeszcze nic o tym, że się połowy włosów z głowy pozbyłam. Mam nadzieję, że mu się spodoba nowy image Oli... A co do Mojego Mężczyzny jeszcze to rozbroił mnie dziś strasznie. Nie odpisałam mu wczoraj wieczorem na smsa, zrobiłam to dziś rano. Treść była krótka: „Buzi...buzi...buzi... :o)”. Kiedy siedziałam na fryzjerskim fotelu, a młoda fryzjerka Ania pozbawiała mnie kolejnych partii włosów dziwiąc się, że tyle ich spadło na podłogę a co najmniej trzy razy tyle mam jeszcze na głowie, usłyszałam znajomy dźwięk powiadamiający o nadejściu nowej wiadomości tekstowej. Wiadomości przyszły trzy. Esio pisał: „ja też chcę Buzi... buzi... buzi..buzi..” – i tak na trzy smsy. Szłam ulicą i uśmiechałam się do siebie, humor trochę zepsuł mi się w sklepie kiedy zobaczyłam, że nie ma moich ulubionych pierogów z serem i szpinakiem.

Wynagrodziłam to sobie jednak w inny sposób. Bo dziś wstałam o 7 (co za nieludzka pora!!!) i ledwo przytomna pojechałam do babci zawieźć pościel i ręczniki do prania. Przy okazji zjadłam u babci śniadanie, wypiłam kawę i dostałam „świąteczną paczkę”. Bo moja babcia, matka mojego Ojca, dwa razy w roku dostaje paczkę od swoich niemieckich znajomych. Mimo usilnych próśb babci państwo T. nadal przysyłają świąteczne prezenty (słodycze, ubrania, kosmetyki) bo czują się zobowiązani – w czasie wojny podobno mój dziadek, ojciec mojego ojca, uratował życie panu T. Babcia przysłane „dobra” dzieli między mnie, a swoją córkę (siostrę Taty). I tak dostała mi się kawa (przekażę ją rodzicom Esia), czekolada pomarańczowa (połowy już nie ma), pierniczki całe w czekoladzie (mam nadzieję, że dotrwają do wyjazdu do Rodziców), dwa rodzaje marcepanów (jutro skonsumuję w esiowych ramionach). Do tego cieplusie skarpetki (w sam raz na sylwestrowy wyjazd), eleganckie skórzane buty dla Mamy i chyba tyle. A ta czekolada pomarańczowa... no mówię Wam... PYCHA!!!

Od babci pojechałam na Uczelnię na spotkanie z dr Z., u której miałam zamiar podwyższać sobie ocenę (3.5) ze sprawdzianu z gramatyki. Ostatecznie tylko oddałam jej wypracowanie (na które w ostatnią środę dała nam 2 tygodnie) i umówiłam się na przyszły tydzień. Jutro łacina – kartkówka jutrzejsza i poprawa sentencji. Trzymajcie kciuki, ostatnio mi pomogło.

W piątek zamierzam piec pierniki. Jeden koniecznie zawiozę B. Strasznie mi głupio, że nawet do nich nie zadzwoniłam. Ale czasu nie mam, czasem nie pamiętam jak się nazywam, ostatnio jestem strasznie zmęczona – ciągnę resztkami sił. A przecież ona tyle dla mnie zrobiła, i chłopaki pewnie się o mnie pytają. Szczególnie mały T. Tak, w przyszły poniedziałek popołudniową porą biorę piernika i idę w odwiedziny. A jakbym zapomniała to mi przypomnijcie, dobra???

Dobra, czekolady nie ma, włosy ułożone (mięciutkie jak kaczuszka są... ciekawe ile wytrzymają... wrrr...), można iść do nauki. Na razie, trzymajcie się ciepluśko!!!

alexbluessy : :