Najnowsze wpisy, strona 47


lut 19 2005 Piątka z plusem.
Komentarze: 10

Przetrwałam noc, nawet udało mi się zasnąć i nie płakać. Zaczęło się rano. Żeby czymś się zająć przeinstalowałam na nowo Windowsa, jutro Ukochany będzie na nowo ustawiał monitor i konfigurował outlooka.

 

Myślałam, dużo myślałam. I co najlepsze chyba wymyśliłam. To strach tak działa, STRACH. On się boi, spina się w sobie. Ja wyczuwam, że coś jest nie tak i też się spinam. Boimy się oboje, ale nie rozmawiamy o tym. I to jest złe. Poza tym pomyślałam, że musiało w jego życiu zaistnieć coś naprawdę poważnego jeśli nie chce mówić o tym nikomu i w jakimś sensie wpływa to na jego banie się. Tutaj dobra by była metoda Berta Hellingera, ale przecież nie wyśle Mojego Mężczyzny na zajęcia terapeutyczne. Choć, nie powiem, sama chętnie bym się na takie wybrała. Bo we mnie też jest strach. O utratę, stąd zapewne moja zaborczość i nagłe spadki nastrojów. A trzeba umieć wypośrodkować, ja najwyraźniej nie umiem.

 

A przecież, kiedy mnie wczoraj zapewniał o swoim uczuciu, kiedy mówił, że mu zależy, że jest mu dobrze to wiedziałam, że mówił prawdę. I ja też... Zakochałam się, potem pokochałam i kocham. Każdego dnia. Tylko może za bardzo chcę to pokazać, może za dużo, za wyraźnie, może to tego się przestraszył. Choć z drugiej strony powiedział, że to nie moja wina, że w sobie przyczyny mam nie szukać.

 

Nie chcę żeby jemu było źle bo to martwi i zaraz mnie samej też źle się robi. Pytał wczoraj czy mam ochotę jechać z nim do jego babci. Odmówiłam, choć chętniej bym gdzieś wyjechała, ale pomyślałam, że może te półtora dnia oddzielnie jakoś pozytyw przyniesie. Bardzo tego chcę, bo nie chcę... nie wyobrażam sobie, że mogłoby być źle.

Co ja mogę zrobić żeby on się przestał bać??? Co mogę zrobić żeby było mu dobrze??? Nie płakać??? („kochana płakso, nie płacz....”; „czarownico moja, no już ciii...”) Odsunąć się lekko w cień??? Może ja za bardzo się staram, może na przykład powinnam zrezygnować z gotowania? Ale z drugiej strony sama coś jeść muszę, gotować uwielbiam...

Przecież to jest Esio, Mój Esio... Przecież... (kurwa, ale ze mnie egoistka!)

 

Wyszłam z domu. Nie ważne, że marzły uszy, że wiał wiatr, szłam przed siebie. Ostrów Tumski – przed oczami pierwszy spacer i Światełko do nieba, w oczach łzy. Iść, byle iśc do przodu i nie myśleć. Przecież jutro będzie dzień, przecież jutro przyjedzie, przecież w tygodniu skończymy montować szafę, przecież... To dlaczego płaczę???

Od prawie 24 godzin nic nie jadłam, od trochę więcej niż 24 godzin nie piłam nic ciepłego.

Za mniej więcej 24 godziny usłyszę dźwięk domofonu.

 

Kilka chwil temu dowiedziałam się, że nie jest idealnie, ale na piątkę z plusem. Że mam się nie martwić bo przecież jesteśmy razem, jutro przyjedzie, że mam nie płakać. A ja stałam i płakałam do słuchawki. A teraz mam wyrzuty, że może powinnam powstrzymać łzy, że może on się jeszcze bardziej przestraszy. Że skoro teraz mówi, że ja czuję więcej niż on i że tego się boi... Może moje łzy przez telefon... Bo jutro powie, że wszystko jest dobrze. Pytanie na ile? Na tydzień, dwa, na miesiąc??? Bo boję się, że jak znowu to wybuchnie to nie będzie co zbierać. Boję się, nigdy wcześniej tak się nie bałam. Mimo, że miłość i lęk to bliźnięta i powstają z tej samej chemii. Pytał, czy na pewno nie chcę jechać z nimi do babci. Nie chcę (choć miałabym ochotę gdzieś uciec), niech sobie poszaleją na stoku. Powiedział, że mógłby mnie pouczyć, nie chciałam mimo to. Pojechałabym, on miałby czyste sumienie, że uspokoił mój płacz, a jutro na stoku i tak coś by się stało. Niech odpocznie, odparuje, wyszaleje się. Może mu do jutra przejdzie.

 

Przyjedzie jutro i co??? Budować związku na obopólnym strachu nie można przecież, trzeba rozmawiać. Problem tylko w tym, że on mówić nie chce, a ja ani nie zaczynam rozmowy ani specjalnie nie dążę do niej. Ze strachu. Wszystko ze strachu. A chciałabym mu pomóc tylko nie wiem jak, a wiem że w nim to siedzi. Przecież dla mnie jego przeszłość nie ma znaczenia, nie odejdę... I dlaczego on się boi, ze mnie skrzywdzi??? Czego się boi??? Dzisiaj jest na piątkę z plusem, a za chwilę...???

 

Eh, oj Esiu, Esiu.... Kocham Cię.

 

alexbluessy : :
lut 18 2005 Usłyszałam.
Komentarze: 6

Nie ma idealnych bajek, nie ma też idealnych związków. Mój i Esia może wydawać się nieskalany niczym, żadną kłótnią, ostrzejszą wymianą zdań, cichymi dniami. Przez 7 miesięcy (nie liczę jego wyjazdu) coś takiego nigdy nie zaistniało. Do dzisiaj.

 

Po powrocie z lodowiska usłyszałam, że „coś jest nie tak”. Czułam to od dawna. On najwyraźniej też, według niego zaczęło się w tamten poniedziałek, kiedy żegnać mieliśmy wyjeżdżającą M. Powiedział, że coś w nim drgnęło, że coś się zablokowało, ze nie wie co to jest. Spytałam czy to moja wina, czy to z mojego powodu, czy zrobiłam coś nie tak, czy jest mu ze mną źle. Usłyszałam, że przyczyny nie mam szukać w sobie, ale w nim raczej. Że się boi, że jego była też miała fochy, że boi się, że będzie mnie krzywdził takim swoim zachowaniem  strachem (???).

 

Płakałam, wizje wszelakie też się pojawiły. Zostały zaraz zagłuszone i przyciszone przez Słowa Dwa, przez zapewnienia, że nikogo jeszcze takim uczuciem nie darzył, że zależy mu, że mam się nie martwić, ze będzie wszystko dobrze. Ale jednocześnie, że musimy przystopować, że na razie na noc zostawać nie będzie – co nie znaczy, że nie lubi koło mnie zasypiać/budzić się, czy przytulać. Zapytałam wobec tego w czym rzecz. Usłyszałam, że przestraszył się mojej reakcji w czwartek, kiedy płaczem go przywitałam i tego, że czuję więcej niż on. A co ja mam zrobić z tym, że się zakochałam i pokochałam, co??? Przecież nie ochłodzę nagle swoich uczuć, przecież...

 

Bo ja wiem, że też jestem winna. Bo zazdrość zazdrością, ale moja przechodzi czasem w zaborczość a to już nie jest zdrowe. Przy czym poznać tego po sobie nie daję. No, może tyle, że mina mi rzednie i tracę dobry nastrój. Przecież nie mam go na wyłączność, przecież muszę się nim dzielić z jego rodziną czy przyjaciółmi. Hm, zdaję sobie z tego sprawę doskonale – po fakcie niestety, kiedy jego już nie ma, a ja zostałam z załzawionymi oczami.

 

Usłyszałam, że on się boi. Że może wstać, że może mieć dobry nastrój, a w ciągu dnia nagle ten pozytyw cały mu spada i zaczynają go nawiedzać różne myśli. Łącznie z takimi, że kiedy będziemy ze sobą długo, albo dłużej niż długo, a do niego przyjdzie strach to może mnie skrzywdzić mówiąc, że nie możemy razem dalej być. Że jeśli kiedyś będziemy chcieli stworzyć rodzinę to on nie będzie umiał jej stworzyć. Cały czas jednocześnie zapewniał, że będzie dobrze, ze to mu przejdzie, że mu zależy, że kocha...I ze ja nie mam chcieć w to wierzyć, ale mam w to wierzyć i to wiedzieć. A ja ufam, że tak będzie...

 

Wiecie, w gruncie rzeczy czułam jakieś napięcie, jakąś nie taką energię, ale odganiałam to od siebie, nie mówiłam bo po co??? Przecież wszystko jest okej. I na tym polega błąd, na tłamszeniu w sobie i nie mówieniu. Wiem, że nie chcę żeby było źle, chcę żeby było dobrze. Może za długo było dobrze, może w końcu coś musiało wybuchnąć... Choć ciężko to nazwać wybuchem, chyba że mojego płaczu.

 

Usłyszałam... Potem przeczytałam... Poczekam do niedzieli...

 

Przecież ja chcę tak mało, malusieńko. A może nawet mniej... Ale może za bardzo...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
lut 18 2005 Wczoraj/Dzisiaj.
Komentarze: 10

Zajęcia od 15 do 20. Zmęczenie, śnieg, zimno i czekanie na autobus pod ARKADAMI.  Zniechęcenie, niewybredne wyrazy cisnące się na usta, głowa oparta o szybę i jazda przez wyludnione miasto. Zasypane śniegiem osiedlowe alejki, ludzie na wieczornych spacerach z psami, wypatrywanie wśród aut tego jednego. Jakieś drgnienie, jakaś iskierka – ale nie te numery...

 

Na drzwiach pokoju wiadomość, że dzwoniła koleżanka z pytaniem o plan. Wzmożenie się zniechęcenia – „co ja mam do jej planu, przecież jesteśmy w innych grupach”. Nie oddzwaniam. Współlokator mówi, że dzwoniła Babcia M., zadzwoni jeszcze po 22.

 

Piżama, parujący Fervex w kubku i wizyta „Na Wspólnej”. Oczy się zamykają, zniecierpliwienie bierze górę, najchętniej oddałabym zwycięstwo coraz bardziej ciężkim powiekom, ale przecież Babcia ma dzwonić.

Wyczuwane zniecierpliwienie i zmęczenie w głosie, nie umiem za bardzo go ukryć. Odłożenie słuchawki i głowa na poduszce.

 

Sen, nie wiem jak, nie wiem kiedy.

 

Dzisiaj pobudka przed 8. Odwiedzam „Doktora z alpejskiej wioski”, zjadam kawałek czekolady Studenckiej i żelki Haribo. Witaminka, dwa  łyki wody, powrót pod kołdrę. Odkrywam, ze czuję się względnie rześko i mogłabym nawet zacząć codziennie zmagania, ale jeszcze nie teraz, za chwilę.

Kołderka kusi...

 

(po dwóch godzinach)

E: hej, jak przygotowania na łyżwy?

Ja: na razie siedzę w piżamie, pożeram żelki i oglądam „M jak Miłość” i jest mi absolutnie błogo!

E: :o)

Ja: niom. Zostawić ci żelka?

E: pewnie, a dwie?

Ja: zobaczę co da się zrobić :]

........

 

alexbluessy : :
lut 17 2005 Choróbsko.
Komentarze: 9

Głowa mnie boli, na myśl o jedzeniu czegokolwiek robi mi się niedobrze. Grypa??? Być może. Zatrucie Twisterami, na które się wczoraj skusiliśmy??? Wszystko być może. A może to Witaminki tak wpływają??? Nie wiem, wiem natomiast, że czuję się nie najlepiej. Zaraz po zajęciach nafaszeruję się lekami i pójdę spać. Bo na to mam największą ochotę, na spanie właśnie. No, jeszcze na słodkie tete-a-tete w „Świecie Chin”.

 

„(...)miłość jest wtedy, kiedy chcesz z kimś przeżywać wszystkie cztery pory roku. Kiedy chcesz z kimś uciekać przed wiosenną burzą pod osypane kwieciem bzy, a latem zbierać z tym kimś jagody... i pływać w rzece. Jesienią robić razem powidła i uszczelniać okna przed wiatrem. Zimą – pomagać przetrwać katar i długie wieczory, a gdy już będzie zimno, rozpalać razem w piecu(...)” – przekonuję się o tym w każdy wspólny poranek i w każdy samotny wieczór, w każdy wspólny wieczór i w każdy samotny poranek...

 

alexbluessy : :
lut 16 2005 Bo to, bo tamto.
Komentarze: 14

Za oknem piękna zima, w RMF FM przyjemny głos wokalistki The Cranberries śpiewającej „When you’re gone”. Poprzednio skakałam przy „Always have, always will” Ace of Base i poczułam się szczęśliwa.

 

Bo te zaspy na ulicach, bo plan na nowy semestr nie jest wcale taki zły, bo oficjalnie jestem na kolejnym semestrze studiów moich wspaniałych, bo moja grupa znowu będzie miała większość aspektów praktycznej nauki języka z dr Z., bo na obiad zjem pyszną pieczarkową, bo wieczorem z Ukochanym pójdę na koncert, bo po koncercie spotkamy się z moją „siostrą syjamską” i jej chłopakiem. Bo jest pięknie, bo jestem zakochana, bo kocham i jestem kochana, bo ta róża tak pięknie pachnie, bo już widzę uśmiech Mojego Mężczyzny i czuję „Chrome the Azurro” na jego skórze. Bo spotkam znajomych po międzysemestralnej przerwie, bo zasnę otulona zapachem i silnymi ramionami, bo jutro będzie nowy dzień, bo znalazłam w szafie śliczne, skórzane rękawiczki, bo mam ochotę i śpiewać i tańczyć...

 

itd.

 

itp.

 

alexbluessy : :