Archiwum wrzesień 2004, strona 4


wrz 13 2004 Wiatr w oczy.
Komentarze: 7

„Dziecko, co ty komu zrobiłaś, ze masz ciągle pod górkę??? Co ten los chce ci przekazać, czego on do ciebie chce, że tak ci się nie udaje..” – powiedziała dzisiejszego wieczoru przez telefon moja mama.

 

Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie.

 

Nie wiem mamusiu, nie odpowiem ci.

„Olcia, już nie wiem co mam ci powiedzieć, jak cię pocieszyć. Już nawet boję się powiedzieć, ze będzie dobrze...”

 

Mamo, tato...

 

Ojciec, doktor habilitowany matematyki i fizyki, przygotowujący się do złożenia wniosku o nominację na profesora belwederskiego. Co roku dostaje nagrody dla najlepszego wykładowcy.

Mama, lubiana logopeda szkolny, oprócz tego prowadząca kursy higieny i emisji głosu.

Brat, pilny uczeń drugiej klasy liceum o profilu politechniczno-informatycznym, udzielający się na polskiej scenie hip hopowej.

Ja, znowu mogę nie dostać się na wymarzony kierunek...

 

A wszystko przez głupi plik PDF. Już nie mam pretensji o nieprzyjęcie mnie w czerwcu. Zabrakło punktów, okej, byli lepsi. Pomijam fakt, że w wielu krajach przyjmowani są wszyscy chętni, a potem sami się wykruszają. Wedle zasady, ze kto chce się uczyć to się uczy, a kto nie ten odpada.

 

A ja chcę się uczyć, tylko nie jest mi to chyba dane. Już nie mam siły.

Na początku lipca była informacja, ze wyłącznym kryterium jest złożenie dokumentów. Plik PDF dotyczący kierunku nie działał. Nie można go było ani zapisać na dysku, ani otworzyć w Sieci.

Dzisiaj się udało. Zajrzałam do niego z czystej ciekawości. To, co przeczytałam wbiło mnie w fotel. Nie wiedziałam czy mam płakać czy co mam robić. BEZSILNOŚĆ mnie ogarnęła.

 

Wykrzesałam w sobie tylko tyle siły, żeby napisać smsa do rodziców. Mój mądry tata zdenerwował się i powiedział, ze to jest bezprawne, ze tak się nie robi, ze tak nie można i ze on jutro tam dzwoni. Tam, to znaczy do dziekanatu Wydziału Filologii. Bo po dwóch miesiącach okazało się, że dodatkowym kryterium przyjęć będzie konkurs świadectw. To w takim razie dlaczego wcześniej do publicznej wiadomości podali coś zupełnie innego???

 

Już nie wiem co mam robić. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się mamie w telefon. Mama po drugiej stronie też chlipnęła, a zaraz powiedziała:

„Kurwa mać, dlaczego ty musisz tak się męczyć, co ty zrobiłaś, ze ciągle masz nowe kłody, że ciągle nie masz spokoju???”

 

Nie wiem mamo, może to jest Mój Krzyż???

 

Nie mogę zapomnieć, że „Bóg gra z każdym z nas w szachy. Wykonuje ruch, a potem siedzi i obserwuje jak my zareagujemy na Jego wyzwania”.

Teraz ciężko mi w to uwierzyć, ale nie mogę się poddać. Tylko dlaczego???

Dlaczego znowu???

 

Co Ty chcesz mi powiedzieć, czego ty ode mnie chcesz, co???!!!

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 13 2004 Rozterki.
Komentarze: 5

Znowu jestem pełna rozterek, znowu się miotam, znowu nie mogę znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania.

 

Znowu jest mi ciężko i znowu mam pełną świadomość, że jeśli nie poradzę sobie sama to nikt mi nie pomoże.

 

Witaj samodzielności i dorosłe życie!!! Eh...

 

Siedzę w cieplutkiej bluzie, którą podarował mi Esio, popijam czerwoną herbatę z jego kubka i zamyślam się nad tym, co nie pozwoliło mi spokojnie się obudzić, ale przywaliło od rana z grubej rury.

 

Moje rozterki.

 

I to już nawet nie chodzi o to, że Esio (i dwoje pozostałych wczasowiczów) nie dało znaku czy już są na miejscu. Ja wiem, że długa podróż jest wyczerpująca i prawdopodobnie poszli spać, a odezwą się dziś. Taką mam nadzieję, i w to wierzę. Nie mam tylko pewności czy moje smsy wysyłane z Miasta Plusa do Esia dojdą. Kiedy był w Polsce dochodziły, a teraz...

Po (jak co rano) przejrzeniu pierwszej strony info.onet.pl stwierdziłam, że nie stało się nic (mnie osobiście) niepokojącego. Uspokoiłam się, pogłaskałam zdjęcie, dałam całuska w czółko i wróciłam pod kołdrę.

 

Zimno. Zamknęłam okno bo mroźne powietrze mimo cieplutkiej bluzy daje o sobie znać. Może powoli zaczyna mnie ogarniać jesienna depresja??? Może przesilenie nadchodzi...???

 

W każdym razie, jak zwykle w takich sytuacjach, obudziło mnie uderzenie gorąca, zaciśnięte gardło i niepokój.

„Nie dam sobie rady” – pomyślałam.

 

Nie martwiłabym się teraz gdybym jakiś czas temu nie była głupia i nie dała się wciągnąć w „szansę na modelling”. O święta moja naiwności!!! A prawda jest taka, że wtedy straciłam pieniądze, w związku z  czym teraz musze żyć z oszczędności, czy raczej pieniędzy, których nie powinnam ruszać. I nie czuję się w porządku nie mówiąc o tym rodzicom.

 

To już połowa miesiąca. Od października powinno być mniej lub więcej w normie. Jeśli uda mi się jeszcze załatwić kredyt studencki. No tak, łatwo powiedzieć „kredyt”. Najpierw to trzeba być wpisanym na listę studentów, a ja ciągle mam nad głową jeden wielki znak zapytania.

 

A przed nim pytanie „Co będzie, jeśli..”.

 

Już mam dość. Tym razem naprawdę czuję, że nie wytrzymam, a to dopiero przedbiegi zmagań.

 

Rachunki jeszcze nie zapłacone, a  kasy na koncie ubywa. No racja, że jeszcze dziewczyny opłatę wrześniową muszą zrobić. Ale do tego Internet, telefon, prąd. Poza tym muszę za coś żyć. Pieniądze zawsze mogę pożyczyć od babci, ale staram się tego unikać i traktować jako ostateczność. Ale dziś chyba nie będę miała wyboru.

 

Boję się. Boję się, że jeśli znowu dostanę pismo odmowne z uczelni (tfu tfu) to rodzice każą mi się pakować i jechać do nich. Hm, mam plan awaryjny oczywiście. Pytanie tylko czy moi szanowni rodziciele w razie konieczności na niego przystaną...???

 

Na razie sytuacja wygląda tak. Mam 22 lata, skończone ze świetnymi wynikami dwie policealne szkoły, kolejny list z uniwersytetu, że mimo zdanego egzaminu odmawiają przyjęcia mnie na wybrany kierunek , chłopaka, który wyjechał się opalać do Bułgarii, babcię, która traktuje mnie jak kogoś w rodzaju „gorszej wnuczki”, mało kasy na koncie i rozterki, z którymi muszę poradzić sobie sama.

Nie mam pracy póki co. (I błagam nie pytajcie już dlaczego zrezygnowałam z pracy w Biurze Podróży).

 

Mam za to wątpliwości co do przyszłości najbliższej.

 

Na biletach tramwajowo-autobusowych oszczędzam jak się tylko da. Dlatego tam, gdzie mogę to chodzę pieszo. Jak jutro przyjedzie do mnie A. (mam nadzieję, że zatrzyma się na wtorek i do środy zostanie – tak wczoraj ustaliłyśmy) to też ją namówię na pójście do jakiegoś większego sklepu w celu zrobienia zakupów. I znowu pieniądze...

 

A jakby tego wszystkiego było mało to kosmatość moich myśli (dot. Esia rzecz jasna) poraża mnie coraz bardziej, coraz bardziej odbiera zdolność jako takiego logicznego myślenia i skupienia się, nawet na tak banalnej czynności jak mycie zębów. Zwariowałam.

Słowo daję, że te kosmatki są nie raz tak natarczywe, że w końcu, któregoś pięknego dnia, nie wytrzymam i napiszę Esiowi kosmatego smsa. Pod warunkiem, że najpierw on napisze, że już dojechał i znalazł w hotelu. Bo jak on nie napisze to ja się zacznę coraz bardziej martwić, a wtedy będę wysyłać natarczywe wiadomości z prośbą o jakiś znak. A on może sobie wtedy pomyśleć, że jestem przewrażliwiona i wcale się nie odzywać.

A ja mam kompleks wyjeżdżającego cholernego ojca, tęsknię za Esiem i się o niego martwię, chcę żeby już wrócił i powiedział, że mam się nie martwić bo on jest i że wszystko się ułoży. A potem przypieczętował słowa całuskiem w czółko.

 

Na razie to mam ochotę ryczeć.

 

Nie przejmując się zbytnio faktem, że mam świeżo umytą i jeszcze nie wyschniętą do końca głowę, a na zewnątrz wieje chłodny wiatr mimo delikatnie świecącego słońca, zeszłam do sklepu do „GW”.

Wyszłam z klatki i poczułam się jak kilka dni po wyjeździe Esia do Londynu. Kiedy do mnie jeszcze za bardzo nie docierało, że naprawdę wyjechał i że długo go nie będzie, i że długo się nie zobaczymy. Teraz też wyjechał i tak naprawdę to gówno mnie obchodzi czy wróci w przyszłym tygodniu (ok. 24 września), teraz wydaje mi się to bardzo odległa perspektywa. Mimo, że znowu paradoksalnie spłynął na mnie jakiś spokój. Jakieś drżenie w nogach i sercu i palce same wyrywające się do wystukania „Kocham Cię...”, a potem kliknięcia ikonki„wyślij”.

 

Wysłałam kilka ofert, teraz czekam na E. Najpierw podzwonimy do kilku firm, a potem idziemy do Rynku. Ona zrobić awanturę w „naszej” firmie modellingowej. Ja, żeby zrobić awanturę w tej samej firmie, a oprócz tego zanieść ofertę do Bura Ogłoszeń „GW”.

 

Spojrzałam na twarz Esia uśmiechającą się do mnie ze zdjęcia. Powiedziałam cicho. „Wracaj szybko kochanie...”. poczułam mały spokój i pomyślałam, że może na jutro oprócz A. zaproszę też E. Jak słusznie zauważyła Ania nie powinnam zostać przez te 2 tygodnie sama. Tylko łatwo powiedzieć, najłatwiej uciec, nie dopuszczać do siebie problemów. Trudniej jest stanąć z nimi twarzą w twarz. A jeśli uda się je pokonać to sukces można sobie doliczyć do listy osiągnięć życiowych.

Bo ja  za wcześnie chodzę spać, a co za tym idzie zbyt wcześnie wstaję. Wydaje mi się potem, że czas biegnie jakoś inaczej. Dopiero 9:30, a dla mnie to już południe. A prawda jest taka, że cały dzień przede mną, że Esio jeszcze na pewno coś napisze, albo wyśle sygnałka. Tylko tak trudno już czekać...

 

A łzy znowu płyną...

 

Hm, znowu oglądam zdjęcia. Zastanawiam się czy nie przystać na prośbę Taai i ich tu nie zamieścić... Muszę to przemyśleć. Przeanalizować wszystkie „za” i wszystkie „przeciw”. Powiedzcie mi tylko jak to zrobić, jak je wkleić a może któregoś dnia... Najpewniej, po powrocie Esia. Kochanie Moje...

 

„Czy można za kimś tęsknić i cieszyć się tym?”. Można. Jest ciężko, jest smutno, ale radość na coraz bliższe spotkanie nadaje sens temu czekaniu i tej tęsknocie.

Eh...

 

............................................

 

Od 12 do teraz byłam nieprzerwanie na nogach. wszędzie z E. chodziłyśmy pieszo. Zdrowiej, a i czasu się trochę wytraci. Poza tym żadna to przyjemność cisnąć się w zatłoczonych autobusach i tramwajach, kiedy do niczego w zasadzie się człowiekowi nie spieszy.

 

Pochodziłyśmy tu i tam w sprawie pracy. Jutro i w środę mamy mieć jakieś organizacyjne szkolenia. Przy czym co do jutrzejszego wcale nie jesteśmy przekonane, a w środę będziemy po kilku godzinach robienia notatek i słuchania wykładu pisać test z wiedzy o Polsacie. Wow!!! Muszę to napisać Esiowi, tylko żeby nie pomyślał, że pijana jestem czy coś. Test z wiedzy o Polsacie...

 

Co do Esia to dostałam smska, że już są na miejscu, że już się opalali i że już idą na piwko. A potem napisał, że tuli mnie mocno, jeszcze mocniej całuje i że mu mnie brakuje. Ciekawe czy naprawdę, czy tylko tak pisał. Jakby nie było natychmiast zapragnęłam mieć go przy sobie, poczuć jego silne ramiona, i zagłębić się w jego zapach.

 

W temacie zapachu... Bardzo podoba mi się męski zapach „Passion dance” AVONu. Damski już nie jest tak kuszący, namiętny i zmysłowy. E. – mojej konsultantce – powiedziałam w żartach, ze na gwiazdkę zamówię takie perfumy Esiowi. Z nadzieją, ze mu się nie spodobają i mi je (od)podaruje. Ale jestem pokrętna, nie??? Po mamusi mam ten gen pokrętności. Hehehe... Z tymi perfumami to żartuję oczywiście, jeśli byłyby dla Esia to u niego by zostały. A jak on by tym pachniał... Wtedy to już wcale bym się od niego nie oderwała.

Dziś rano na przykład poczułam jego „poranny” zapach. Taki męski, zmysłowy, esiowy... A on jest daleko... A poduszka mi nim pachniała. Ciekawe jak to możliwe...

Zresztą zauważyłam, ze odkąd poczułam do Esia „coś więcej”, zrobiłam się jednocześnie wyczulona na zapachy. Szczególnie te, do niego pasujące, bądź jego przypominające.

Mmm...

 

Byłabym zapomniała!!! Główną „atrakcją” dnia była „wizyta” w naszej firmie modellingowej. Weszłyśmy od tyłu, a kiedy wparowałyśmy do biura zdziwiona sekretarka zapytała jak się tu znalazłyśmy. Odparłyśmy, że główna brama była otwarta. Poskarżyłyśmy się, że od kilku tygodni czekamy na telefon w naszej sprawie i nic. Że za każdym razem ktoś zapisuje nasze numery telefonu, a potem one milczą. Że chciałybyśmy aby ktoś nam w końcu wyjaśnił co się dzieje i dlaczego tak się dzieje. Dziewczyna była zaskoczona naszym atakiem, nie dziwię się jej, ale nas też powinna zrozumieć. Przy nas zadzwoniła do siedziby głównej firmy, skąd dostała polecenie aby po raz kolejny zapisać nasze telefony i numery faktur. Jeśli do środy nikt się nie odezwie to idziemy tam i żądamy zwrotu pieniędzy. I bez nich nie wyjdziemy.

 

Prawie 18. Minął kolejny dzień, a w obłęd się nie zmieniłam. Bardzo mi to odpowiada. Tym bardziej, że do końca tygodnia kalendarz będę miała wypełniony szczelnie. Weekend jako tako wolny, a od poniedziałku powtórka z rozrywki. A potem już Esio przyjedzie, a jeszcze za chwilę zacznie się nauka.

 

A jutro przyjedzie do mnie A. i zostanie do środy. Chciałyśmy się umówić z G. – tą, która najpierw sama wyszła z propozycją spotkania po 2 latach, a potem nie dała żadnego znaku. Zresztą G. powiedziała, że w tygodniu to ona wcale nie ma wolnego czasu. Z akcentem na wcale. Może jej chłopak ją tak absorbuje. W sumie mi Esio też zajmuje czas (i to bardzo przyjemnie), ale czas na spotkanie z koleżankami znalazłabym na pewno. Tylko musiałoby to być pewne na 100%, a nie jak ostatnio. Przecież gdybym nie pojechała w góry, a do spotkania by nie doszło to bym się wściekła na maksa. A tak miałam rewelacyjny wyjazd.

 

Słucham Dido, jem obrzydliwy serek homogenizowany o smaku orzechowo-czekoladowym i nie mam siły wstać z krzesła. Zmęczona jestem okropnie. Ale nie żałuję...

Zaraz pójdę się wykąpać. Zmyję z siebie kurz, zmęczenie, tęsknotę i kawałki smutku. Potem zrobię sobie w esiowym kubku herbatki i zapatrzę się przez okno. Jak wrócą zamierzamy zrobić na moim osiedlu grilla, szykuje się rewelacyjna impreza. Znowu będzie radośnie, ciepło, kochająco...

 

Do jutra zapomnę o rozterkach. Jutro wstanie nowy dzień, przyniesie nowe nadzieje, nowe rozwiązania, nowe problemy. Ale dam radę. Wiem o tym.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 12 2004 Modlitwa. Prośba.
Komentarze: 4

Panie Boże, Szefie Mojego Anioła Stróża, Tato...

 

.. znowu jak trwoga to do Boga...

 

Tak nie powinno być, źle się czuję z tą świadomością.

 

Przepraszam Cię, że zboczyłam z Twojej drogi, ze się zawieruszyłam (nie powiem, że się zgubiłam bo chyba tak nie jest, tak mi się przynajmniej wydaje). Przepraszam, że nie mam tyle Wiary żeby na tą ścieżkę wrócić.

 

Przepraszam, że nie potrafię się modlić. Przepraszam, że nie umiem, a może raczej nie widzę sensu w klepaniu wyumianych na pamięć formułek, które były potrzebne do Pierwszej Komunii.

Ale z drugiej strony, Powiedz Boże, czy chcesz żeby bezmyślnie mówić te wszystkie zdania??? Czy chcesz żeby bez zastanowienia wyklepać 4 podstawowe modlitwy i z mniej lub bardziej czystym sumieniem położyć się spać???

 

Wiem, że robię źle. Wiem, że zapomniałam się modlić. Ale wolę z Tobą porozmawiać niż „odbębnić” to, czego mnie kiedyś nauczono. Znam te modlitwy, szepcze je nie jeden raz, ale nie umiem się modlić. Czy już nie umiem??? czy może zapomniałam jak to robić???

 

Nie jestem święta, nie – potrafię grzeszyć...

 

I grzeszę. A wiesz co jest w tym moim grzeszeniu najgorsze??? Że z pełną świadomością robię przed każdymi świętami Rachunek Mojego Sumienia (mniej lub bardziej zgody z „szablonem” w książeczce do nabożeństwa), następnie idę do Spowiedzi, odmawiam pokutę, a  niedługo potem na nowo popełniam te same grzechy.

Z pełną świadomością tego, co robię. i jest mi z tym źle. Myślę, że źle jest właśnie dlatego, że mam świadomość swoich czynów. Nieczystych do końca. I wiem, że cię tym ranię, a mimo to nie robię nic (a przynajmniej nie wiele) by to zmienić.

 

Przepraszam Cię.

 

Przepraszam Cię, że Cię nie odwiedzam. Kiedy ostatnio u Ciebie byłam??? W Boże Ciało??? Chyba tak. Dawno. Dużo czasu upłynęło od tego momentu.

Przepraszam, że codziennie przechodzę obok Twojego Domu a nawet na chwilę nie wstąpię. Przepraszam, że nie odwiedzam Cię wraz z tysiącami innych w niedziele.

Hm, wiesz dobrze, że jeśli raz do Ciebie przyjdę to przychodzę do Ciebie przez jakiś czas. Wiesz, widzisz, że siedząc w ławce płaczę. Nie wstydzę się tych łez, chcę płakać, chcę się Tobie wypłakać.

 

Wychodzę od Ciebie czystsza, jest mi lżej... Wobec tego dlaczego tak rzadko Cię odwiedzam, hm??? Pomóż mi się odnaleźć, proszę. Weź mnie za rękę i pomóż odnaleźć Moją/Twoją drogę.

 

Jak śpiewa Grammatik „są takie chwile gdy ufa się już tylko Bogu...”

 

To prawda, w codziennym pyle zapominamy o Tobie. Nie jestem w tym odosobniona. A jak zaczynamy się bać, ogarniają nas niepokoje to nagle sobie o Tobie przypominamy.

Osobiście mam z tego powodu wyrzuty. Szczere wyrzuty sumienia mam. Że tylko kiedy mi źle, albo kiedy się boję, niepokoję o coś, czegoś potrzebuję to przychodzę do Ciebie. Ale nawet wtedy nie pukam do twojego Domu...

 

... chociaż Ty mieszkasz wszędzie, nie trzeba odwiedzać Twojego Domu żeby Cię spotkać.  Podobno najważniejsze żebyś mieszkał w nas. Ale nawet o to(czasem) trudno...

 

Przepraszam Cię, że Wątpię, że w swej maleńkości nie zauważam Twojej Dobroci i tego, co dla mnie robisz. Przepraszam, że tak mało z Tobą rozmawiam, że uciekam do Ciebie najczęściej w chwilach smutku i zwątpienia.

 

Proszę Cię o Wiarę, Nadzieję i Miłość... I żebym już się nie bała...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 12 2004 Syndrom.
Komentarze: 6

Już to wiem. Już to zrozumiałam, już to do mnie dotarło.

 

Mam syndrom/kompleks (jak zwał, tak zwał – wiecie co mam na myśli) wyjeżdżającego ojca.

Dotarło to do mnie kiedy wracałam dziś pociągiem od A. Nie okazuję Esiowi tyle ciepła i czułości, ile bym chciała. Nie okazuję bo się boję. Boję się, że kiedy zaakceptuję jego obecność to on zaraz znowu wyjedzie. Znowu go nie będzie...

 

A ile można czule gładzić ekran monitora podczas oglądania wspólnych zdjęć. Jak długo można czekać, jak długo można tęsknic. I jak bardzo.

 

Kto, jak kto, ale ty powinnaś to wiedzieć najlepiej – pewnie odpowiecie.

 

Do cholery jasnej!!! Długo można. I bardzo.

 

Bardzo.

 

Mam syndrom/kompleks cholernego wyjeżdżającego ojca. Ze wszystkimi jego „objawami”. Strachem o bezpieczną podróż, radością że już jest cały na miejscu (Esio jeszcze nie napisał, że jest w Złotych Piaskach. Ile tam się jedzie z Rumunii, co???).

 

... z całym niepokojem i z całą tęsknotą mam syndrom wyjeżdżającego (cholernego) ojca. Wraca, trochę go jest, trochę go mam i nagle znowu znika.

 

A ja znowu „w strugach deszczu rozpływam się, usta drżą i czuję lęk, po mej twarz wolno tak toczy się kolejna łza...”

 

...i już nawet jej nie ścieram... niech płynie... i następne też.

 

Niech w końcu dadzą jakiś znak...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 12 2004 Pechowy pociąg.
Komentarze: 2

(Mała retrospektywa)

 

Spóźniałam się na pociąg.

Jeszcze przed wyjściem z domu sprawdziłam rozkład jazdy w Internecie. Jak byk godzina odjazdu była o 11:47. Wchodząc na dworzec zerknęłam na tablicę odjazdów i bardzo się zdziwiłam, że nie było na niej żadnej wzmianki o pociągach do Jelcza. W gablocie przy wejściu na peron godzina odjazdu była o 11:17!!! Wow!!!

Następny pociąg miałam mieć o 13:08. super, półtorej godziny czekania. Kupiłam bilet i zadzwoniłam do A., że przyjadę następnym pociągiem.

 

Na przeddworcowym straganie kupiłam ślicznego, błękitnego aniołka (potem A. powiedziała, że trochę jest podobny do mnie bo ma taką zamyśloną buzię). I jest podobnie, jak w wierszu Ewy Sonnenberg. Tylko, że ona kupiła kryształowego słonia, a Esio mojego aniołka zobaczy trochę później niż w przyszłym tygodniu. A może jednak w przyszłym???

 

Siedząc na pustym peronie złapałam się na tym, ze podświadomie wypatruję wśród przechodzących ludzi twarzy Esia...

W zakamarkach, w splotach ulic...

On teraz jedzie ze swoją siostrą i przyjacielem do słonecznych Złotych Piasków. I jeszcze nocować będą w „mojej” Rumunii. A ja tak marzę żeby tam pojechać...

Hm...

 

Dobrze, że miałam ze sobą książkę, przynajmniej mogłam zająć czymś myśli.

 

Godzina 14. Nadal siedziałam na dworcu, tylko peron zmieniłam. Okazało się, że pociągu o 13:08 nie ma. To znaczy jest, ale tylko od poniedziałku do piątku. Rewelacja po prostu. Następny miałam o 15:37. wściekła już chciałam oddawać bilet i pojechać do A. w innym terminie. Ale zadzwoniłam do niej, a ta poradziła mi sprawdzić rozkład jazdy autobusów. Żaden nie pasował.

Czekało mnie kolejne półtorej godziny na dworcu.

 

Zabawne, ale kiedy przechodziłam przez dworzec PKS do Informacji przez krótką chwilę poczułam się jak wtedy, kiedy odprowadzałam Esia do autokaru. Zobaczyłam siebie duszącą łzy i uśmiechniętą na zewnątrz. Zobaczyłam odjeżdżającego Esia, machającego mi zza szyby. Widziałam jak macham do jego siostry i kolegów stojących na przystanku po drugiej stronie ulicy. Widziałam siebie w autobusie wiozącym mnie do domu ze łzami w oczach.

To już przecież minęło...

 

Zapragnęłam zobaczyć Esia. Zapragnęłam się do niego przytulić. Otworzyłam portfel. Ze zdjęcia uśmiechał się Esio... Mój Esio...

 

Godzina 15. Ciągle jeszcze siedziałam na dworcu. Jeszcze chwila i podstawią pociąg. Jest cicho, prawie nie ma ludzi. Na tą chwilę ciężko powiedzieć, ze to dworzec międzynarodowy. Przed chwilą odjechał pociąg pospieszny dokądś. Hm, uwielbiam to podniecenie towarzyszące podróży. Jakiś niepokój, kiedy pociąg jeszcze stoi i ogarniający spokój kiedy rusza. Przesuwają się kolejne obrazy, ucieczka do innego świata...(???).

 

Wzięłam ze sobą „Los powtórzony”. Momentami miałam ochotę przytulić się do Esia. I nie tylko przy erotyczno-zmysłowych fragmentach.

A kilka chwil później dostałam smsa, że są już w Rumunii, że podróż się ciągnie i że Esio tuli się do mnie mocno. I buziole przesyła. (Te buziolki to odgapił ode mnie Odgapiacz jeden...)

Niesamowite uczucie, kiedy w środku dnia, bez zapowiedzi pojawiają się kosmatki w myślach. Czasem ciężko wytrzymać. Ale za 2 tygodnie je odkosmacę (w sensie, ze urzeczywistnię), albo ukosmacę jeszcze bardziej.

Jedno i drugie rozwiązanie wydaje mi się bardzo przyjemne.

 

U A. było bardzo przyjemnie. Tylko nie mogłam oprzeć się wrażeniu, ze o Esiu słucha z lekką zazdrością. Esio ideałem nie jest (takich nie ma przecież), ale jak poznałam chłopaka A. to takie wrażenie odniosłam.

Facet mojej chyba przyjaciółki traktuje ją trochę jak władca i despota.

 

Na chwilę poszliśmy do knajpy. W momencie, kiedy dosiedli się jego koledzy A. jakby zeszła na dalszy plan. Tak przecież nie powinno być, on przyszedł z nią i to ona jest ważna w tym momencie. (Potem A. mi powiedziała, że przy kolegach jej chłopak się zmienia). W dodatku zostałam wciągnięta do kretyńskiej dyskusji na temat piłkarzy. Nie wiem nawet do czego ona prowadziła, ani co A. (chłopak A.) chciał mi udowodnić. Poza tym on o jego koledzy nie zwracali uwagi na to, co mówimy tylko zmawiali kolejne piwa i kolejne coca cole. Aż w końcu nie wytrzymałam i mimo, że widziałam ich pierwszy raz w życiu powiedziałam co myślę. A myślałam tak. Skoro mówię, że dziękuję za piwo czy colę to chyba wyrażam się na tyle jasno, żeby być zrozumianą. I chciałabym żeby to uszanowali. A oni zaczęli gadać, że jestem za bardzo nerwowa. W takim razie oni mnie nerwowej nie widzieli.

 

Poza tym papierosy. Jestem córką palacza i palący mężczyźni wrażenia na mnie nie robią. Pod warunkiem, że nie dmuchają na mnie rzecz jasna. Esio zawsze stara się robić to dyskretnie, kiedy jest u mnie wychodzi na balkon, na ulicy przechodzi na moją drugą stronę żeby jak najmniej na mnie dymu leciało.

Chłopaka A. wcale nie obchodziło, że jego dziewczyna nie pali, że może nie mieć ochoty wdychać śmierdzących substancji itp. Moja kumpela zapytała się czy Esio miałby coś przeciwko gdybym ja zaczęła palić. Opowiedziałam, że dla niego to jest moja sprawa i on nie może mi zabronić lub nie. Tak powiedział. Powiedział też, że jedynie nie pozwoliłby mi zapalić ze swojej paczki – musiałabym kupić sobie własną – bo gdybym wpadła w nałóg to on by miał do siebie pretensje. Taki jest Esio.

 

Poza tym on mnie szanuje, kiedy idziemy gdzieś razem to ja jestem najważniejsza. Daje mi też odczuć, ze jest przy mnie, że jest obok. Mocniej przytrzyma rękę, przytuli, cmoknie włosy.

Jeśli chce się umówić z kumplami ja to rozumiem i życzę dobrej zabawy.

 

Przecież jeśli chłopak A. chciał pogadać czy pobawić się z kumplami to albo mógł nie umawiać się z dziewczyną, albo odprowadzić ją do domu i wrócić do kumpli. To zaledwie 10 minut drogi.  A on zrobił wielkie halo z tego, że miał oddać jej klucze, które dała mu do schowania. Ja się czułam niezręcznie, ona się czuła niezręcznie, a on był obrażony.

Do domu nas nie odprowadził.

 

...............................................

 

Jestem już w domu. Piję czerwoną herbatę z esiowego kubka, podjadam czekoladowe markizy i staram się nie myśleć. Podróżnicy nie dają znaku od 10 rano. Ale w końcu brak wiadomości to dobra wiadomość, prawda???

 

Kiedy wjeżdżałam do Wrocławia dopadła mnie chandra. Zobaczyłam autobusy z nazwą przystanku końcowego, przystanku Esia. Łzy się zakręciły. Jak ja bardzo chciałabym się przytulić teraz do niego!!!

Jak bardzo chciałabym przy nim zasnąć, a rano się obudzić!!! Tak bardzo...

 

Mężczyzna stojący przy wyjściu z dworca był łudząco podobny do Mojego Kochania. Tylko starszy był o jakieś 10 lat i jeszcze kilka różnic dałoby się zauważyć. Tęsknota za Esiem znowu zabolała. Bardzo zabolała.

 

Widzę jego twarz, wciąż brakuje mi słów...

 

Gdy go nie widzę to wzdycham i płaczę I tracę zmysły kiedy go zobaczę A gdy go dłużej nie oglądam kogoś mi bardzo braknie Kogoś widzieć żądam I w myślach sobie odpowiadam na nie zadane pytanie: że to jest  miłość i to jest kochanie...

 

Zdjęcia. Uśmiechnięte twarze, przytulenia... Moje łzy... Markizy już się skończyły, herbata wypita.

Hm, zauważyłam, ze blizna, która została mi oparzeniu (jak piekłam ciasto ze śliwkami dla Esia to dotknęłam gorącego  piekarnika) zaczęła się zaskórzać. Najpewniej to od Esia pocałusków. Muszę mu koniecznie o tym napisać...

 

Esio... Czulej dotknąć by się chciało, czulej nazwać i czulej powiedzieć. Mogę tylko pisać smsy, póki co...Każde spojrzenie na zdjęcie, każde przypomnienie powoduje, ze mam ochotę wysłać tylko dwa słowa „Kocham Cię...”.

W końcu nie wytrzymam.

I myśli mam coraz bardziej niesforne. I tak przyjemnie kosmate, że motyle mi dziury w brzuchu wiercą. I nawet kupiłam różową sexy gąbkę do kąpieli... Zamierzam ją „wykorzystać” po koncercie Bajora. Bo jeśli nie uda nam się wejść do Teatru Polskiego to zaaranżuję taki nasz własny, mały domowy...

 

Kocham Cię Esiu!!! Kocham Cię, słyszysz???!!!

 

 

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :